VII Śląski Maraton Rowerowy
Sobota, 18 czerwca 2016
Uczestnicy
Km: | 602.40 | Czas: | 19:27 | km/h: | 30.97 |
Pr. maks.: | 55.10 | Temperatura: | 26.0°C | ||
Podjazdy: | 2998m | Sprzęt: The Special One | Aktywność: Jazda na rowerze |
VII ŚLĄSKI MARATON ROWEROWY
Po prawie trzech tygodniach od startu w maratonie, wreszcie udało mi się znaleźć czas aby go opisać. No, może nie tyle znaleźć czas co pokonać swoje lenistwo :) Tak więc, zachęcam do lektury :) Start VII Śląskiego Maratonu Rowerowego miał miejsce w sobotę o godzinie 15.00. Przed startem musiałem odebrać numer startowy i specjalną kartę, którą odbijałem na każdym z punktów kontrolnych. W tym celu wyruszyłem z domu już o 13.30. Przed wyjazdem zjadłem porządny obiad, który składał się z dużej miski makaronu z jogurtem i kakao. Odwiedziłem również sklep, w celu zakupienia batonów (8 sztuk) oraz sezamków (6 sztuk) na maraton. Po pożegnaniu z dziadkami, ruszam w kierunku miejscowości Mszana. Jadę spokojnym tempem oszczędzając siły na wyścig. W biurze organizatora melduję się punktualnie o 14.00. Odbieram numer startowy, dyskietkę, składam podpis pod oświadczeniem i wrzucam swój los do pudełka. Potem spotykam Sebastiana. Gadamy chwilkę razem. Przypinam swój numer do roweru, kiedy to nadchodzi kolarz z Jaworzna - funio. Gadka, szmatka i te sprawy. Jedziemy w miejsce startu, który znajduje się obok Urzędu Gminy. Tam rozsiadamy się przy samochodzie Tomka. Robimy fotki, gadamy itp. Wszystko w oczekiwaniu na start.
Sesja fotograficzna
Dyskusja na temat jednego z carbonów
Sekundy do startu
I OKRĄŻENIE
Na znak spikera wszyscy ustawiają się na linii startu. Godzina 15.05 zbliża się coraz szybciej. Z niecierpliwością oczekujemy na wystrzał z pistoletu, który oznacza start. Nagle słychać odliczanie 3 .... 2 .... 1 ... START !!! Grupka ruszyła. Powoli, mozolnie niczym ciężka lokomotywa. Po skręcie w prawo na główną drogę rozpoczyna się zabawa. Kilka osób ruszyło mocniej. Zostaliśmy kilka metrów w tyle lecz szybko nadrabiamy starty. Jedziemy dużą grupą, ponad 10 osób. Trzymamy tempo ok. 35km/h. Jak to dobrze, że nie jest tak szybko jak rok temu.
Elita w środku stawki
Sprawnie pokonujemy pierwsze hopki i wjeżdżamy na płaski odcinek, który prowadzi z Zebrzydowic, aż za Racibórz. Trzymamy się cały czas razem. W Gorzycach, gdy dojeżdżamy do świateł, wykonuję niebezpieczny manewr skrętu w lewo, którym omal co nie posłałem gustav'a na barierki. Całą ekipą lecimy przez Krzyżanowice i Tworków. Pogoda dopisuje. Nie jest super ciepło. Wiatr też nie za mocny. Dla mnie idealne warunki. W końcu całą grupką docieramy na punkt kontrolny. Tam się okazuje, iż gustav zgubił kartę oraz numer startowy. Co za pech :( Odbijamy dyskietkę i jazda dalej. Dzielimy się na dwie grupy. Nasza składa się chyba z 7 lub 8 osób. Pokonujemy Racibórz, Rogów i dobijamy do Wodzisławia Śląskiego. Tam łapią nas foto reporterzy.
Grupka liderów na 600km
Skręt w prawo. Potem w lewo i znowu w prawo. Ostatni podjazd i pędzimy prosto do mety. Tam odbijamy karty i robimy krótki postój. Warto w tym miejscu dodać, iż jechał z nami w grupie pewien brodaty zawodnik. Jak się okazało, był to zakonnik. My ochrzciliśmy go mianem księdza :) Nie było by w tym nic dziwnego, gdyby nie to, iż cały czas wiózł się na kole. Gdy miał wyjść na zmianę, automatycznie opadał z sił i schodził na koniec stawki. Na postoju, ruszył chwilkę przed nami. Podpiął się do innej grupy.
II OKRĄŻENIE
Na punkcie każdy ma inne sprawy do załatwienia. Jedni potrzebują więcej czasu, inni mniej. Mi udało się zebrać dość szybko. Dlatego na trasę ruszam za jednym kolegą. Reszta ekipy zostaje w tyle. Zawodnik, z którym jechałem to Krzystof. Razem przejechaliśmy całe okrążenie. Robiliśmy zmiany co ok. 5km. Trzymaliśmy tempo trochę ponad 30 km/h. Pogoda dalej dopisywała. Odbiliśmy dyskietki na punkcie kontrolnym i szybko ruszyliśmy w kierunku drugiego punktu. Przed końcem okrążenia złapali nas paparazzi.
Jak zwykle wiozę się na kole :)
Jest dobrze :)
Szybko wpadamy na metę. Odbijamy kartę. Krzysiek idzie się ubrać przed jazdą w nocy. Ja zjadam 2 miski żurku. Chwilę po nas na metę wpada reszta ekipy z 600km oraz kilka osób z 500km.
III OKRĄŻENIE
Ponownie na trasę ruszamy tylko w dwójkę. Powoli zaczyna się ściemniać. Pokonujemy hopki w okolicach Jastrzębia, potem przejazd przez Czechy i znowu jesteśmy w Polsce. Po pokonaniu podjazdu w Łaziskach, przejeżdżamy nad autostradą. Kilkaset metrów później, Krzysztof gubi jakąś rzecz (nie jestem pewien co to było, może bidon??). W tym samym czasie, dochodzi nas mocna ekipa na 500km z kilkoma osobami z 600km. Z tego co pamiętam, grupa liczyła 5 osób, ja dołączyłem się jako szósty. Niestety, mój kompan został w tyle. Z osób które jadą na 500km są Krystian i Janusz ze Świerklan oraz jeszcze jeden zawodnik. Na dystans 600km też jest nas trzech. Ja, funio i jeszcze jeden kolega. Razem współpracujemy co daje fajne rezultaty. Średnia lekko w górę. Przed punktem kontrolnym w miejscowości Bolesław natrafiamy na utrudnienia. Są one związane z miejscowym festynem. Droga jest zastawiona samochodami, dodatkowo wszędzie są ludzie. Musimy trochę zwolnić. Na punkcie robimy krótki postój. Tankujemy wodę, jemy po bananie i jedziemy dalej. Razem mkniemy do drugiego punktu. W Wodzisławiu (gdzie też jest impreza - Dni Wodzisławia), znów łapią nas paparazzi.
Nocny peleton
Nocny peleton raz jeszcze
W sześcioosobowym składzie dojeżdżamy do punku. Tam pauza. Jemy na szybko coś ciepłego. Chyba ponownie zjadam miskę żurku.
IV OKRĄŻENIE
Na postojach zbytnio się nie śpieszymy. Jest czas aby coś zjeść i się ubrać. Ja dodatkowo ubieram nogawki na kolana, gdyż zaczyna się robić coraz chłodniej. Według prognoz, miało być ok. 12 stopni, lecz temperatura spadła do ok. 8 czy 7 stopni. A to już jest odczuwalna różnica. W końcu ruszamy na trasę. Tym razem w 5 osobowym składzie. Masz kolega z dystansu 600km dosyć długo się obijał, więc mu odjechaliśmy. Sam przebieg okrążenia bez specjalnej historii. Regularnie robimy zmiany. Kilometry lecą szybko. Ja czuję się dobrze. Nie chce mi się spać. W Bolesławiu znowu wymagana wzmożona ostrożność. Impreza trwa w najlepsze. Na punkcie krótki postój. Uzupełniam picie w bidonach, banan na drogę i jedziemy. Jakieś 1,5 km od punktu czeka nas przejazd najgorszym odcinkiem maratonu. Na dystansie ok. 1km asfalt jest po prostu fatalny. Potem Racibórz, Lubomia, hopki i znowu meldujemy się w Wodzisławiu. Szybko pokonujemy ostatni podjazd i meldujemy się na drugim punkcie kontrolnym. Tam znowu jemy coś ciepłego.
V OKRĄŻENIE
To okrążenie zapamiętam chyba do końca życia. Kilka minut przed nami startuje ksiądz. Co nas zdziwiło ruszył SOLO. Nie podczepił się pod nikogo. Ale to chyba tylko dlatego, iż nie miał takiej okazji. My na spokojnie regenerujemy siły. Jest zimno. Trochę żałuję, iż zaryzykowałem i nie zabrałem jakiejkolwiek kurtki. No cóż, za głupotę się płaci. Trzeba jeszcze trochę pocierpieć. Na szczęście robi się już powoli jasno. Z każdą godziną powinno być coraz cieplej. Ruszamy w tym samym składzie. Podczas jazdy dyskutujemy o rożnych pierdołach. Jedzie się super. Mamy naprawdę świetną ekipę :) W końcu, po przekroczeniu granicy Czech i Polski w Gołkowicach, dostrzegamy na horyzoncie samotnego jeźdźca z Watykanu. Szybko go dochodzimy, siadamy mu na kole. Niestety, jedzie jakieś 20 km/h więc musimy go wyprzedzić. W taki oto sposób zakotwiczył na końcu naszej stawki. My robiliśmy regularne zmiany, lecz on dochodził maksymalnie do drugiej pozycji i później znów schodził na sam koniec stawki. No cóż, jak tak lubi jechać to niech jedzie. Tym razem w Bolesławcu jest już po imprezie. Tyko kilka osób sprząta cały rozgardiasz. Punkt kontrolny nr 1. I znowu, ksiądz zamiast poczekać na całą ekipę rusza 3 minuty przed nami. Nie dość że cały czas się wiezie, to jeszcze nie czeka na nas na punktach. Bardzo dziwny zawodnik. W tej chwili powstaje dyskusja na temat tego, jak objechać księdza na ostatnich kilometrach. Ruszamy dalej. Dochodzimy go raptem po 4 kilometrach. Znowu zaczyna wieźć się na kole. Kiedy wyjeżdżamy z Raciborza, razem z funiem postanawiamy przypuścić atak. Ksiądz spokojnie wiózł się na ostatniej pozycji, niczego się nie spodziewał. W tym czasie ja i funio ruszyliśmy do przodu. Krótkie zmiany, średnia pod 40km/h. Szybko odjeżdżamy od reszty. W tym miejscu dziękuję za pomoc Krystianowi i Januszowi. Tak jak się wcześniej umówiliśmy, oni cały czas trzymali tempo ok. 27km/h. Tak aby dać nam możliwość odjazdu. Ksiądz nie był sam w stanie zaatakować. Razem z mieszkańcem Jaworzna sprawnie pokonuję kolejne podjazdy. Wiemy, iż musimy teraz jechać dość szybko. Dodatkowo ni możemy długo stać na postoju. Wpadamy na punkt kontrolny. Odbijamy dyskietki.
VI OKRĄŻENIE
Coś tam szybko wrzucamy na ząb. Uzupełniamy wodę w bidonach. Funio chyba idzie coś zostawić w samochodzie. Ruszamy dalej. Po sprawdzeniu wyników, po ukończeniu maratonu, okazało się iż nadrobiliśmy na księdzem ponad 15 minut na ostatnich 40km. Na ostatnim okrążeniu mam coraz mniej sił. Przez pierwsze kilometry jeszcze wychodzę na zmiany. Potem hopki i płaski odcinek. Tam też jeszcze trochę pracuję. Niestety, na ostatnich 50km już tylko wiozę się na kole od Funia. Na punkcie w Bojkowie odbijamy dyskietki, krótka rozmowa z obsadą punktu i jedziemy dalej. Mam coraz mniej sił. Wlokę się za Funiem. Dodatkowo coraz mocniej zaczyna boleć mnie prawy Achilles. Zaczął na V okrążeniu i z każdym kilometrem boli coraz mocniej. W Wodzisławiu muszę krzyknąć na Funia. Zamiast skręcić w prawo obok stadionu MKS "Odra" Wodzisław, chciał jechać dalej główną drogą. Pokonujemy ostatni podjazd i mkniemy do mety. W końcu jesteśmy na miejscu. Tu znowu Funio omal nie pomylił drogi. Chciał skręcić obok Urzędu Gminy, a meta była trochę dalej. Na szczęście udało się go szybko zawrócić i pojechał prosto do mety. Przed metą miał miejsce ostatni podjazd. Tam w nieelegancki sposób wyprzedzam ultrasa z Jaworzna. Dzięki temu jako pierwszy mijam linę mety na dystansie 600km. Ostatnie odbicie dyskietki. META!!! Funio odbija się kilka sekund za mną.
Oficjalnie dystans 600 km pokonałem w czasie 20h 27min 48s
Potem idę oddać dyskietkę. Dostaję z powrotem moje 20zł. Następnie jedziemy na parking pod Urząd Gminy. Tam mamy do dyspozycji różne rodzaje jedzenia. Żurek, bigos, bułki, herbata czy woda. Kto co chce. Zjadam dwie miski żurku. Chwilę leżę na ławce. Funio idzie po energetyka do Lewiatana. Później chwilę rozmawiamy. Potem przychodzi do nasz jeszcze Łukasz Bugla. Gratuluje mi pierwszego miejsca. Rozmawiam jeszcze z tatą przez telefon. Gdy tak siedzimy, na metę wpada obywatel Watykanu. Jak się później okazało, na mecie mieliśmy nad nim ok. 20 min przewagi. Prawdopodobnie udało mu się podczepić pod jakąś inną grupkę, gdy jechał ostatnie okrążenie, dlatego jego strata do nas nie była aż taka duża. Zapewne znów się tam wiózł na kole, jak na całym dystansie 600 km. O godzinie 13.30 ruszam w drogę powrotną na rowerze do domu. Nie mam na to zbytnich chęci, lecz nie mam wyjścia. Muszę jakoś wrócić. O dziwo nie jedzie mi się źle. 10 km pokonuję w 25 min. Potem szybki prysznic i 2h drzemki.
ZAKOŃCZENIE
Wstaję o 16.30. Ubieram się i jadę na zakończenie maratonu. Najpierw o godzinie 17.00 jest rozdanie pucharów dla wszystkich uczestników. Później muszę poczekać od 18.00 na rozdanie pucharów dla zawodników, którzy zajęli pierwsze 3 miejsca na każdym dystansie. Z racji tego, że startowałem na 600km na podium zostaję wyczytany jako przed ostatni. Za mną tylko koksy, które jechały na 650km.
Wręczenie pucharu Cz. I
Wręczenie pucharu Cz. II
Fotka z księdzem, który ostatecznie zajął III miejsce.
Po wręczeniu pucharów, czekam jeszcze do 19.15 na losowanie nagród. Niestety, podobnie jak rok temu mój numerek nie został wylosowany. Pakuję się do samochodu i wracam do domu.
PODSUMOWANIE
Ogólnie rzecz biorąc, nie za bardzo lubię Śląski Maraton Rowerowy. Nie podoba mi się jego formuła (ściganie po pętli 100km), ale pomimo to, od 3 lat w nim startuję. Dlaczego? Chyba dlatego, iż trasa biegnie tuż obok mojego domu. Po zeszłorocznej klęsce, nie byłem jakoś super optymistycznie nastawiony względem tegorocznego startu. Może dzięki temu udało mi się odnieść zwycięstwo? Pojechałem bardziej dla zabawy, a wyszło jak wyszło :) Bardzo się z tego cieszę. Udane zakończenie tegorocznego sezonu maratonów. Co do samej organizacji, jest coraz lepsza. Jedzenie ba głównym punkcie bardzo dobre i dużo. Na punkcie kontrolnym też to co potrzeba tj. woda i banany. Pogoda dopisała. Trasa super oznakowana. Coraz więcej plusów, coraz mniej minusów. Gratulacje dla organizatorów :)
Na samym końcu chciałbym podziękować wszystkim, z którymi miałem okazję jechać na tym maratonie (oczywiście poza księdzem). Niestety, wszystkich nie dam rady wymienić, ale specjalne podziękowania dla:
- gustav'a - za towarzystwo przed startem i na pierwszych 100km :)
- Krystiana i Janusza - za super współpracę na dystansie ponad 200km i pomoc w objechaniu księdza
- Krzysztofa - za wspólną jazdę na ponad 150km
- funia - za wspólną jazdę na prawie 400km, a szczególnie za świetnie taktycznie rozegrany atak na ksiedza i ostatnie 50 km, kiedy to wiozłem się tylko na jego kole.
- Bugla Bike Service - za profesjonalne przygotowanie roweru
- rodziny - za doping i wsparcie na trasie :)
A teraz kilka przydatnych stronek, dotyczących maratonu:
1) Galeria zdjęć z całego maratonu:
Galeria Zdjęć z VII Śląskiego Maratonu Rowerowego
2) Wyniki VII Ślaskiego Maratonu Rowerowego
Oficjalne wyniki - VII Śląskiego Maratonu Rowerowego - 2016
3) Ślad GPS:
Dzięki i do zobaczenia za rok!!!
komentarze
Elegancki wpis relacja.Dzięki za wspólną jazdę:)
A co do zakonnika cwaniaka,to jego taktyka była taka jak całego kleru... funio - 21:57 czwartek, 14 lipca 2016 | linkuj
A co do zakonnika cwaniaka,to jego taktyka była taka jak całego kleru... funio - 21:57 czwartek, 14 lipca 2016 | linkuj
''iż gustav zgubił kartę oraz numer startowy. Co za pech'' - no jakbyś zgadł :D hehe
co do zakonnika... ciekawe czy się z tego wyspowiadał już gustav - 06:24 niedziela, 10 lipca 2016 | linkuj
co do zakonnika... ciekawe czy się z tego wyspowiadał już gustav - 06:24 niedziela, 10 lipca 2016 | linkuj
Zakonnik wiozl sie caly czas na kole, bo jak Dobra Ksiega mowi "ostatni beda pierwszymi". Takich cwaniakow, co to maja kryzys przez kilkaset kilometrow i datego nie daja zmian na kazdym maratonie jest kilku. Przed meta cudownie wracaja im sily i objezdzaja frajerow, ktorych dymali przez caly dystans. Jedyna wyjscie to takiego zawodnika zerwac, jak najwczesniej.
Gość - 12:38 piątek, 8 lipca 2016 | linkuj
wynik (dystans i czas) kosmiczny !!
wielkie gratulacje !! :-))) Tofik83 - 10:51 piątek, 8 lipca 2016 | linkuj
Komentuj
wielkie gratulacje !! :-))) Tofik83 - 10:51 piątek, 8 lipca 2016 | linkuj