Chorwacja, Bośnia - Dzień II
Sobota, 23 lipca 2016
Km: | 248.80 | Czas: | 13:06 | km/h: | 18.99 |
Pr. maks.: | 72.00 | Temperatura: | 30.0°C | ||
Podjazdy: | 3827m | Sprzęt: Kellys | Aktywność: Jazda na rowerze |
DZIEŃ II
Pociąg na dworcu kolejowym melduje się punktualnie o 4.30. Sprawnie opuszczam pociąg i rozkładam się obok jednego ze słupów. Standardowo robię kilka fotek i zakładam sakwy na rower. Na śniadanie zjadam ostatki makaronu i kanapkę z kremem czekoladowym.
Pociąg na dworcu kolejowym melduje się punktualnie o 4.30. Sprawnie opuszczam pociąg i rozkładam się obok jednego ze słupów. Standardowo robię kilka fotek i zakładam sakwy na rower. Na śniadanie zjadam ostatki makaronu i kanapkę z kremem czekoladowym.
Pociąg relacji Belgrad - Ljubljana
Dworzec w Zagrzebiu
Włączam stravę na telefonie i ruszam przed siebie. Przechodzę przez główny budynek dworca i znajduję się przed jakimś pomnikiem.
Pomnik przed dworcem
Dworzec kolejowy
Z tego co wyczytałem z mapy na dworcu, muszę jechać w prawo aby dostać się do pierwszej i główniej jaka czeka na mnie w Zagrzebiu. Jest nią stadion klubu NK DINAMO Zagrzeb. Przy okazji podziwiam śpiące jeszcze miasto. Widoczna jest znaczna różnica w porównaniu do Belgradu. Architektura jest bardziej nowoczesna, drogi w lepszej kondycji oraz wszędzie na około nie walają się śmieci. Wszędzie panuje dużo większy porządek.
Zagrzeb o poranku
W końcu docieram pod stadion. Robię pamiątkowe zdjęcia. Po schodach udaję mi się wdrapać na fajny punkt, z którego widzę murawę i trybuny.
Stadion Dinama Zagrzeb
GNK DINAMO Zagrzeb
Murawa stadionu
Później przez bardzo fajny park jadę w kierunku centrum.
Park z Zagrzebiu
Pomnik
Tam również cisza. Tylko sklepikarze odbierają dostawy świeżych towerów do sklepów oraz najwytrwalsi imprezowicze wracają z dyskotek. W mojej ocenie, Zagrzeb to bardzo fajne miasto. Fajnie byłoby tu kiedyś wrócić i zostać na dłużej.
Poranek to pracowity czas dla sklepikarzy
Statua przed kościołem
Bardzo ładny kościół
Centrum
Centrum
Puste ulice. W końcu dopiero 6.00
Tymczasem jadę w kierunku rzeki Sava. Po jej przekroczeniu obieram kurs na miasto Karlovac.
Nagle słyszę trzask w tylnym kole. Pękała mi szprycha. Pomimo tego postanawiam jechać dalej. Koło nie jest jakoś poważnie rozcentrowane, co nie utrudnia jazdy. Po drodze zatrzymuję się jeszcze obok dużej hali sportowej Arena Zagreb.
Arena Zagreb
Dalej cały czas trzymam się drogi nr 1. Robię sobie pierwszą dłuższą przerwę na przystanku, w celu zjedzenia śniadania.
Standardowe śniadanie w podróży
W pewnym momencie widzę przed sobą solidne mgły. Myślałem, że będą na odcinku kilometra albo dwóch. Myliłem się. Towarzyszyły mi przez dobre 10km. Nie wiem skąd się tam wzięły, ale przynajmniej skutecznie ochroniły mnie przed pierwszymi promieniami słonecznymi.
Poranne mgły
Poranne mgły
W końcu dojeżdżam do miasta Karlovac.
Ciekawy kanał przed miastem
Mijam sklep rowerowy, w którym mógłbym kupić zapasowe szprychy. Gdyż wszystkie jakie miałem, zużyłem podczas wcześniejszych wyjazdów. Niestety, mam tylko EURO. Zaczynam poszukiwania kantoru. Pytam w biurze informacji turystycznej. Pani kieruje mnie w odpowiednie miejsce. Wymieniam 30 Euro, za które dostaję 220 HKR.
Karlovac
Wracam do serwisu. Mówię gościowi, że potrzebuję szprych bo mi jedna pękła, a ten od razu odpina hamulec i chce się zabierać za jej wymianę. Na szczęście udaję mi się go powstrzymać. Wyjaśniam mu, iż sam to sobie naprawię. Potrzebuję tylko szprych. Mówię, iż chcę 3 sztuki. Każe mi zapłacić 6 HKR. Daję mu 10 HKR, a ten nie mając wydać, dorzuca mi jeszcze jedną szprychę i daje 2 HKR. Pakuję szprychy do sakwy i w drogę.
Serwis rowerowy
Przy wyjeździe z miasta robię pauzę pod kościołem. Przypadkiem natrafiam tam na pomnik naszego papieża, św. Jana Pawła II.
Papa IVAN PAVAO II
Opuszczam drogę nr 1 i lecę na Josipdol. Za miastem Karlovac kończą się płaskie tereny. Zaczynają się podjazdy. Dużo podjazdów. Na razie są małe ale wredne. Dają popalić. Dodatkowo robi się coraz cieplej.
Pagóreczki
Zjazd
Kamieniołom
Pierwszą poważną przerwę robię po ok. 120km w mieście Josipdol. W sklepie kupuję 2 wody 1,5l i sok 1,5l. Robi się coraz cieplej, dlatego też piję coraz więcej. Jem chleb z kremem, do tego ciasteczko, SMS do taty, że żyję i ruszam w kierunku Adriatyku.
Josipdol - zakupy+jedzenie
Teraz czeka mnie pierwszy solidny podjazd. Wysiłek wynagradzają przepiękne widoki.
Zmęczony melduję się na przełęczy Kapela 887 m n.p.m. Tam spotykam kolarza z Chorwacji. Zjeżdżamy kawałek razem, potem mu odjeżdżam. Po świetnym zjeździe, czas na kolejny podjazd. Tym razem kolarz się rewanżuje i to on mi odjeżdża.
Do miejscowości Prokike czeka mnie seria standardowych, małych podjazdów.
Tam odbijam z drogi głównej, w małą boczną dróżkę. Staję na kilka minut przerwy pod drzewem. Uzupełniam kalorie i zaczynam kolejny podjazd.
Wiedzie bardzo fajną doliną. Większość w lesie. Co kilka kilometrów mijam bardzo fajne wioseczki, które składają się z kilku domostw. Wokoło zupełna cisza.
Mija mnie może jeden samochód co 30 min. Znów wdrapuję się na 860m n.p.m. Dojeżdżam do większej wioski Krivi put. Stamtąd rozpoczynam jeden z najlepszych zjazdów jakie jechałem.
Wyspy na Adriatyku
Przypadkiem trafiam jeszcze na jakiś turniej oldbojów, który jest rozgrywany na świetnie położonym boisku. W takich warunkach to można grać. Odpoczywam 15 min i kontynuuję zjazd.
Turniej
Jadę licznymi serpentynami. Wiedzę pięknie położone miasto Senj, do którego zmierzam, oraz liczne wyspy i wysepki dalmatyńskiego wybrzeża Chorwacji. Jest tak ciepło, iż podczas zjazdu, zamiast się schładzać jeszcze bardziej się grzeję. Powietrze jest tak gorące, że czuję się jakby dmuchał mi w twarz żar z pieca.
Senj
No to jazda!! :)
Niestety, wszystko co dobre, szybko się kończy. Melduję się na poziomie 0 m n.pm. Jadę do centrum.
Senj
Po drodze mijam park, w którym swój obóz rozbili jacyś rycerze. Można tam zobaczyć stare zbroje i miecze.
Potem robię sobie krótką pauzę na kamienistej plaży. Jest tak gorąco, iż zaliczam kąpiel w Adriatyku. Muszę przyznać, że jak dla mnie woda miała idealną temperaturę.
Wracam z powrotem do centrum. Wbijam pod supermarket, gdzie kupuję koszyk nektaryn oraz wodę 6l. Podczas rozlewania wody mija mnie kilku polaków, którzy zapewne spędzają tu wakacje. pomimo tego, iż mam naszą flagę nikt do mnie nie zagaduje. Jem kilka nektaryn, ciasteczko i kanapki.
Supermarket Konzum
Teraz czeka mnie morderczy podjazd. Z poziomu 0 m n.p.m muszę wdrapać się na równe 700 m n.p.m. na przełęcz Vratnik. Startuję o 17.30. Na pierwszych kilometrach upał daje mi solidnie w kość. Na szczęście z każdym kilometrem staje się coraz chłodniej.
Dodatkowo cześć podjazdu jest osłonięta drzewami. Oczywiście, widoki są bajeczne.
Po dobrej godzinie walki wjeżdżam na szczyt. Robię pamiątkowe foto i podziwiam wszystko co mnie otacza.
Vratnik 700 m n.p.m
Adriatyk
Ruiny na przełęczy
Niestety, muszę jechać dalej. Zaczynam szybki zjazd na poziom 420 m n.pm. Znów jadę w fajnej, szerokiej dolinie. Po obu stronach mam fajne góry. Droga wiedzie przez liczne fajne wioski i pola uprawne.
Na 228 km robię pauzę na stacji. Czas na kolację, czyli nektaryny i kanapki.
Powoli zaczyna robić się ciemno. Odpalam lampki z tyłu. Zaliczam kolejny podjazd i przejazd nad autostradą, z której fajnie widać wjazd do tunelu, przez który biegnie autostrada.
Melduję się w wiosce Otocac. Widzę otwartego Lidla. Jest godzina 20.50, a sklep jest czynny do 21.00. Szybko wpadam do środka. Kupuję pasztet, bułkę i wodę do picia. Pakuję całość do sakw i zaczynam szukać odpowiedniego miejsca na nocleg. Chciałem znaleźć coś w centrum (park lub plac zabaw), lecz na moje nieszczęście odbywa się tam jakaś lokalna impreza. Wszędzie pełno ludzi. Nie ma opcji abym tu spał. Nagle, widzę jakiegoś sakwiarza. Podbijam do niego i zagaduję. Okazuje się, iż jest z Węgier. Podróżuje sobie rekreacyjnie po Chorwacji. Coś na rowerze coś pociągiem. I tak z miasta do miasta. Mówi, iż dziś o 2.30 ma pociąg z pobliskiego miasta. Częstuje mnie Rakiją i daje swoją wizytówkę. Może go odwiedzę, gdy będę wracał do Polski.
Polak Węgier - dwa bratanki :)
Otocac
Po kilkunastu minutach, muszę go opuścić. Muszę jechać szukać noclegu. Jadę dalej w kierunku Jezior Plitwickich. Jest ok. 22.00 a ja jadę przez szczere pola. W końcu, gdy już zaczynało pojawiać się zwątpienie, wjeżdżam do wioski. Widzę budkę, gdzie gospodarze sprzedają lokalne produkty. Rozważam, aby się tam rozbić. Niestety, zauważył mnie pies i zaczął szczekać. Jadę dalej. Mijam opuszczony kościół. Może tu się rozbiję? Sprawdzam przedsionek i podejmuję decyzję, że jednak nie. Szukam dalej. Cały czas jadę pod górę. W końcu, w ciemnościach zauważam biały napis FreeCamp. O kurde. Ale fart. Z drogi dostrzegam małą budkę. Modlę się aby była otwarta. Zjeżdżam z drogi na teren kempingu. Wita mnie mały piesek, który szczeka, ale na szczęście nie atakuje. Podjeżdżam pod mały domek. W środku nikogo nie ma. Niestety, drzwi są zamknięte. Hmmm. Co tu robić? Sprawdzam zamknięcie. Nagle dochodzę do wniosku, że mogę odkręcić jedną śrubkę z zamka, co pozwoli mi otworzyć drzwi. Szybko szukam śrubokręta. 30 sekund roboty i drzwi otwarte :)
Wchodzę do środka. Czysto, schludnie, bezpiecznie i pod dachem. Wszystko czego mi trzeba. Przekładam klamkę do wewnątrz, zamykam drzwi i rozkładam karimatę. Pakuję się do śpiwora, jem kolację w postaci chleba z pasztetem i o 23.00 idę spać.