Chorwacja, Bośnia - Dzień III
Niedziela, 24 lipca 2016
Km: | 142.90 | Czas: | 07:05 | km/h: | 20.17 |
Pr. maks.: | 69.80 | Temperatura: | 30.0°C | ||
Podjazdy: | 2305m | Sprzęt: Kellys | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dzień III
Ten dzień był najważniejszy podczas tego wyjazdu. A to dlatego, iż dziś miałem odwiedzić Jeziora Plitwickie, które są jedną z głównych atrakcji turystycznych w Chorwacji. Plan jak zwykle miałem ambitny. Chciałem wstać o 4.30 i szybko ruszyć w kierunku jezior. Wszystko po to, aby być tam jak najwcześniej. Niestety, spało mi się tak fajnie, iż wstałem dopiero o 6.30. Na śniadanie druga połowa chleba z pasztetem i sok. Pakowanie ekwipunku i mogę ruszać. Tak nad ranem wyglądała chatka, w której spałem.
Chciałem jeszcze iść w krzaki, aby się załatwić, lecz przypadkiem trafiłem na takie oto cudo.
Toaleta
Zupełnie się tego nie spodziewałem. Bardzo dziękuję osobie, która robi takie fajne darmowe kempingi. Szkoda, że jest ich tak mało.
List pozostawiony przez właściciela
W międzyczasie kemping opuszcza jeden z kilku kamperów, które na nim stacjonowały. Ja wsiadam na rower i kontynuuję podjazd. W końcu docieram na wysokość 798m n.p.m. Liczyłem na zjazd, lecz nic z tego. Droga się wypłaszcza. Czasem czeka mnie krótki zjazd lub podjazd. Jadę przez tereny typowo rolnicze. Mijam małe gospodarstwa oraz liczne łąki na których pasą się owce lub krowy.
Po kilkudziesięciu kilometrach kolejny solidniejszy podjazd. Osiągam wysokość 890 m n.p.m.
Nareszcie czeka mnie zjazd. Bardzo szybki. Kilka ostrych serpentyn i jestem na poziomie 670 m n.p.m. Takich podjazdów i zjazdów najbardziej nie lubię. Człowiek wspina się przez 50 km a w nagrodę otrzymuje 5 km stromego zjazdu z serpentynami. Jak dla mnie, najgorsze co może być.
Do Jezior Plitwickich mam coraz bliżej. Robię jeszcze mały postój na coś do zjedzenia. Czekają mnie jeszcze 4 km lekkiego podjazdu, a potem to co kocham. Lekki, 25 kilometrowy zjazd. Wszystko ponownie w fajnej dolinie. Nawierzchnia drogi idealna. Nic tylko gaz do dechy. Na jednym z przystanków zauważam grupkę kolarzy. Zatrzymuję się i zagaduję. Okazuje się, iż są to Bośniacy. Wybrali się na krótką wycieczkę na pobliski szczyt. Wszyscy jadą na rowerach MTB. Są zaskoczeni moją osobą. Gratulują wyprawy i cieszą się, iż pojadę przez ich ojczyznę. Robimy sobie porządną sesję fotograficzną i ruszamy każdy w swoim kierunku.
Dalej zjeżdżam, aż tu nagle mijam wejście nr 2 do Jezior Plitwckich. Postanawiam przejechać jeszcze kilka kilometrów i zatrzymać się przy wejściu nr 1.
W końcu o godz. 10.30 melduję się na miejscu. Wita mnie to czego się spodziewałem. Wszędzie jest pełno turystów. W znaczącej przewadze są Azjaci. Ja udaję się do centrum informacyjnego.
W centrum pytam o to gdzie mogę zostawić rower oraz baraż. Kierują mnie do budynku po drugiej stronie ulicy. Tam również jest informacja. Bardzo miła Pani wskazuje mi przechowalnię bagażu. Ładuję tam cały swój dobytek. Biorę ze sobą tylko 2 ciasteczka i bidon pełen wody.
Rower natomiast przypinam do stojaka rowerowego.
Ponownie wracam do informacji. Tym razem z pytaniem, czy mógłbym pozostawić tu mój power-bank do podładowania. Po kilku minutach narzekań Pani się zgodziła. Teraz w spokoju mogłem zająć miejsce w kolejce po bilet. Wygląda ona dość strasznie, ale posuwa się do przodu szybko i sprawnie.
Punktualnie o 10.50 kupuję bilet za 110 HRK i rozpoczynam zwiedzanie.
Przez park prowadzi kilka szlaków. Jedne są dłuższe, drugie krótsze. Każdy może wybrać coś dla siebie. Ja decyduję się na szlak oznaczony literką C. Przebiega on przez cały park i łączy wszystkie atrakcje, takie jak piesza wędrówka, rejs łódką i powrót samochodem z drugiego krańca parku.
Tak wygląda trasa szlaku oznaczonego literką C
Szlaki są bardzo dobrze oznakowane
Dokładnie nie będę opisywał wszystkich atrakcji po kolei. Aby zobaczyć ogrom i piękno tego miejsca trzeba pojechać tam osobiście. Nie ma innego wyjścia. Na zachętę wstawię tylko kilka zdjęć :)
Ostatnie kilometry drogi powrotnej z drugiego końca parku pokonuję za pomocą takiego oto pojazdu
Zwiedzanie Jezior Plitwickich zajęło mi ponad 5 godzin. Bardzo mi się podobało. Warto było walczyć z upałem i licznymi podjazdami, aby finalnie dotrzeć do tego miejsca. Po zakończonym zwiedzaniu odbieram naładowanego power banka, odpinam rower i idę po bagaże do przechowalni. Po drodze spotykam polaka z sakwami. Nazywa się Maciek i razem z koleżanką podróżują z Budapesztu do Splitu. Stamtąd mają zamiar wrócić autobusem lub innym transportem do Polski. Na reszcie mam okazję porozmawiać z kimś po polsku :) Po kilku minutach rozmowy, musimy ruszać każdy w swoją stronę. Ja idę ogarnąć sakwy na rower, Maciek też musi przygotować się do drogi. W przechowalni znajduję swój bagaż w nienaruszonym stanie. Bardzo mnie to cieszy. Uzbrajam maszynę i idę w kierunku ławek, aby zrobić sobie coś do jedzenia. Tam jeszcze raz spotykam rowerzystów z polski. Daję im namiar na swojego bloga. Jak widzę w komentarzu, udało się Wam trafić :) Kiedy ja rozkładam się przy stoliku, oni ruszają w dalszą drogę.
Jem kilka kanapek, pakuję zimną wodę do sakw i ok. 17.00 ruszam w stronę Bośni. Tym razem czeka mnie świetny zjazd, aż pod samą granicę. Krajobraz zaczyna się powoli zmieniać. Góry zostają za moimi plecami. Wjeżdżam na coraz bardziej płaskie tereny.
W końcu docieram do granicy. Standardowo mijam długą kolejkę samochodów bokiem. Kontrola przebiega szybko i sprawnie.
W końcu jestem w Bośni. Fotka przy znaku i ruszam dalej.
Mijam kilka mniejszych wiosek, aż docieram do większego miasta Bihać.
Bihać
Przejeżdżam przez centrum, w celu znalezienia kantoru, gdzie mógłbym wymienić EURO na MARKI BOŚNIACKIE. Niestety, nic takiego nie znajduję. Jadę dalej. Za miastem krótki postój na kanapkę nad rzeką Una.
Rzeka Una
Kolejne kilometry prowadzą przez piękny kanion, w którym płynie rzeka Una. Nie miałem pojęcia, iż takie ładne miejsce znajduje się w tej okolicy. Droga nie jest specjalnie ruchliwa. Jedzie się perfekcyjnie. Cały czas lekko w dół. Dodatkowo otaczają mnie strome zbocza gór oraz szumiąca, bardzo czysta rzeka.
Kanion rzeki Una © CFCFan
Kanion rzeki Una © CFCFan
Kanion rzeki Una © CFCFan
Kanion rzeki Una © CFCFan
Kanion rzeki Una © CFCFan
Pokonuję kilka krótkich tuneli i szybko docieram do miasta Bosanska Krupa. Powoli zaczyna już zapadać zmrok. Tuż przed centrum miasta, spotykam Bośniaka. Zaczepił mnie i tak zaczęła się nasza rozmowa. Nazywa się Dino, idzie do centrum aby napić się piwa z kolegami. Drogę rozmawiamy o wojnach i podziałach na Bałkanach. W końcu jesteśmy w centrum. Kolega pokazuje mi bardzo stare ruiny zamku na wzniesieniu, które góruje nad miastem. Dodatkowo, pokazuje mi trzy kościoły: Katolicki, Prawosławny i Islamski. Stoją one w odległości 30 m od siebie. To tylko pokazuje jak wiele narodowości, kultur i religii można tu spotkać. Na pożegnanie robimy sobie fotkę i ruszamy każdy w swoją stronę.
Fotka z Dino © CFCFan
On na piwo do knajpy, ja natomiast wdrapuję się na wzgórze aby zobaczyć miasto z góry. Widok okazuję się być bardzo fajny. Wszędzie pełno świateł, które ciągną się po wzgórzach i dolinach w około.
Bosanska Krupa nocą © CFCFan
Bosanska Krupa nocą © CFCFan
Rozważam nocleg w ruinach, jednakże ostatecznie z niego rezygnują. Kręci się tam za dużo ludzi. Zjeżdżam do centrum i szukam stacji PKS. Dino powiedział mi, iż tam mogę spędzić noc. Niestety, nie znalazłem jej. Potem pytam jeszcze o nocleg na stacji i w jednym z domów. Nie uzyskuję zgody. Jadę dalej przed siebie. Nagle widzę kierunkowskaz, który prowadzi na camping. Postanawiam tam uderzyć. Po 3 km jazdy fatalną, dziurawą drogą jestem na miejscu. Właściciel mówi tylko po niemiecku. Za nocleg chce 10E. Zbijam cenę do 5E. Jako iż, nie mam marek, płacę w euro a resztę otrzymuję w bośniackiej walucie (1E = 2KM). Udaję się pod wskazaną wiatę. Łączę dwie ławki, rozkładam karimatę i miejsce do spania gotowe. Biorę zimny prysznic, jem kolację i sprawdzam zawartość lodówki, o której wspominał gospodarz. Tak jak mówił, znajduję tam całkiem spory zapas piwa.
Tak to można żyć :) © CFCFan
Wypijam dwa przed snem i o 23.00 kładę się spać.
komentarze
Cześć. Pozdrawiają Cię kolarze, których spotkałeś przed kasami do Parku Narodowego Jeziora Plitwickie. Udało nam się w czwartek (tj. 28.07) dojechać do celu (Splitu). Zgadzam się z Twoim wpisem, że droga dla rowerzysty jeśli chodzi o podjazdy i zjazdy w kierunku jezior nie jest sprawiedliwa. Przez całą naszą wyprawę od Budapesztu do Splitu najbardziej odczułem w nogach właśnie ten fragment trasy. Ogólnie razem z koleżanką, nie mieliśmy żadnych niemiłych przygód. A nie, jednak była jedna ale taka drobna. Nad ranem po noclegu u "chorwackiej babci" (nast dzień po jeziorach plitwickich) koleżanka złapała gumę. Serwis poszedł bardzo szybko i już o 7 byliśmy w drodze na wybrzeże. Osobiście najbardziej obawiałem się podczas naszej wyprawy momentu pokonywania gór w stronę morza (za miejscowością Gospić). Jednak wszystko poszło bardzo sprawnie i trud został wynagrodzony. Zjazd w kierunku morza był po prostu przepiękny (1,5h zjeżdżania + czas na zdjęcia). Nigdy tego nie zapomnę, tak samo jak widoków na wyspie Pag (krajobraz księżycowy). Szczególnie polecam właśnie te miejsca do odwiedzenia. Później prawie nad samym wybrzeżem jechaliśmy do Splitu. Trasa dosyć ruchliwa, ale dla pięknych widoków zrobi się wszystko.
Jeszcze raz pozdrawiamy i życzymy wiatru w plecy na kolejnych wyprawach.
Maciek Maciek - 20:02 poniedziałek, 1 sierpnia 2016 | linkuj
Komentuj
Jeszcze raz pozdrawiamy i życzymy wiatru w plecy na kolejnych wyprawach.
Maciek Maciek - 20:02 poniedziałek, 1 sierpnia 2016 | linkuj